Kuba Walter – moje subiektywne (jak każde) wspomnienie
Wczoraj pożegnaliśmy Kubę Waltera, a ja mam potrzebę, żeby podzielić się moimi wspomnieniami o nim.
Mimo tego, że znaliśmy się od przedszkola, potem chodziliśmy przez 8 lat do jednej klasy w Szkole Podstawowej nr 2, a potem przez kolejne 4 do jednej klasy w naszym Liceum, to moje wspomnienia o Kubie to właściwie ostatnie 2 lata. I związane są one przede wszystkim z muzyką.
Pamiętam jak pod koniec roku 2015 pojawił się pomysł, aby na jubileuszowym zjeździe z okazji 240 rocznicy utworzenia naszego liceum zagrać jakiś koncert. Ponieważ nikt z tych, którzy przychodzili mi do głowy nie mógł się zdecydować pomyślałem, że może zamiast prosić innych, zagramy sami. Zadzwoniłem do Krzysztofa Buczyńskiego (z którym też przez 12 lat chodziliśmy do jednej klasy) i zaproponowałem, żebyśmy zagrali w szkole na jubileuszu. Krzysztof może i w euforię nie wpadł, ale był za, a na pytanie o wokalistę, odpowiedział, że może Kuba Walter, bo wychodzi na prostą i jest w niezłej formie. No i tak zbieraliśmy się u mnie co 2-3 tygodnie na próbach: Krzysztof, Kuba, Leszek Figaj, Kuba Jatczak (mój syn) i ja – taki skład kilku kolegów z klasy obecnie
w średnim wieku, do tego już z przedstawicielami kolejnego pokolenia (oprócz Kuby J. była też córka Leszka, Julia)... I tu najważniejsze - pamiętam naszą pierwszą próbę, na której pojawił się Kuba. Na pytanie, co u niego, nieco unikając mojego wzroku powiedział, że od 11 miesięcy nie pije… Naprawdę się ucieszyłem i powiedziałem coś w stylu, że to bardzo dobrze i że musimy często grać, żeby miał się czym zająć, to i wytrwać łatwiej…
I takiego go zapamiętam – jako faceta, który pewnie i sięgnął samego dna, co nie jest jednak ani takie rzadkie, ani takie trudne, ale też jako faceta, który potrafił się podnieść, co potrafią już tylko nieliczni i co zawsze zasługuje na szacunek. Jako faceta, który przez te ostatnie 2 lata nigdy nie nawalił, na którego zawsze można było liczyć. I który lubił i, co najważniejsze, umiał śpiewać. A przede wszystkim jako faceta, który pomógł mi spełnić marzenia.
Bo któż nie chce zagrać choćby na małej scenie, małego koncertu – a my na jubileuszowym zjeździe 18 czerwca 2016 roku zagraliśmy. Dla wszystkich, którzy wtedy wystąpili był to któryś raz w życiu, a dla mnie - także dzięki Kubie, był to w wieku 49 lat ten przysłowiowy pierwszy, który pamięta się do końca życia. Więc nigdy mu tego nie zapomnę…
Potem przez długie miesiące jakoś nie mogliśmy się zebrać – zazwyczaj komuś brakowało czasu, czasami komuś ochoty. W końcu zaczęliśmy z Kubą J. próbować coś we dwóch, ale za trzecim czy czwartym razem znów zaprosiłem Krzysztofa i Kubę. I tym razem okazało się, że znów mamy czas i ochotę i spotkaliśmy się we czwórkę 1 października tego roku, w niedzielę. Graliśmy stare kawałki, ale pod koniec wszystko się pomieszało – ja
w przerwie wziąłem bas i zacząłem grać proste, wolne dźwięki, Krzysztof wrócił z papierosa i dołączył z gitarą, Kuba J. zajął wolne miejsce za perkusją i tak graliśmy w kółko kilka tych samych taktów przez dobre kilka minut… A Kuba chodził, myślał i jak skończyliśmy stwierdził, że całkiem to fajne i on ma już pomysł na melodię i na słowa
i że już wie, o czym będzie tekst i na pewno coś przyniesie na następne spotkanie. Zastrzegał tylko, że nie może grać 15 ani 30 października, bo ma zjazd na studiach, ale, że już np. 22 dla niego może być. I tak się rozstaliśmy. A rano we wtorek, 10 października zadzwonił Krzysztof i powiedział, że z Kubą już nie zagramy, bo… w nocy zmarł. I tak od tego telefonu do dziś dochodzę do siebie. I trudno mi się pogodzić z tym, że już się nie dowiem co, jak tak ostatnio graliśmy, jemu w duszy zagrało i czym chciał się z nami podzielić.
I choć może wydawać się to dziś mało realne, to chciałbym kiedyś zorganizować koncert poświęcony pamięci Kuby. Bo pewnie wielu rzeczy w życiu nie robimy, bo nie wiemy, że można, że inni też by chcieli, tylko też myślą, że są z tym chceniem sami. Więc może jednak uda się kiedyś zorganizować taki koncert poświęcony pamięci Kuby, na którym zagraliby Ci, którzy kiedyś z nim grali, na którym śpiewalibyśmy jego teksty, na którym po prostu byśmy o nim pamiętali. Choć pewnie każdy trochę inaczej.
Ja będę pamiętał Kubę, który upadł, ale się podniósł. Kubę, który śpiewał, pisał teksty. Kubę, który był trochę
z innego świata ze swoją wrażliwością, trochę takim barwnym ptakiem. Ale który nigdy nie chciał nikogo skrzywdzić, a jak się kłaniał, to zdejmował czapkę… I że ostatnio często spotykaliśmy się w kolejce do komunii na niedzielnych mszach…
Zostało mi sporo nagrań z naszych prób, których czasami w samochodzie słucham. Moją ulubioną piosenką, którą graliśmy był Sen o Warszawie Czesław Niemena. Przede wszystkim dzięki Krzysztofowi i Kubie nasza wersja była taka, jak każdy cover powinien być, to znaczy na tyle zbliżona do oryginału, żeby każdy mógł ją rozpoznać,
a jednocześnie na tyle inna od oryginału, żeby do próbowania odsłuchiwać tylko swoją wersję, bo oryginał jest jednak inaczej zagrany. I jak już po śmierci Kuby znów słuchałem śpiewanej przez niego piosenki niby tylko
o Warszawie, która jednak tak naprawdę jest z jednej strony miejscem naszych najlepszych wspomnień, ale
z drugiej miejscem, o jakim marzymy, w jakim kiedyś chcielibyśmy się znaleźć, dotarł do mnie z kompletnie nowymi emocjami fragment tekstu Marka Gaszyńskiego, który jakby był właśnie o Kubie:
„Kiedyś zatrzymam czas,
I na skrzydłach, jak ptak,
Będę leciał co sił,
Tam, gdzie moje sny”.
I tak właśnie zrobił. Zatrzymał czas i poleciał. Tam, gdzie jego sny.
Jarosław Jatczak,
kolega z ostatniego zespołu
Wczoraj pożegnaliśmy Kubę Waltera, a ja mam potrzebę, żeby podzielić się moimi wspomnieniami o nim.
Mimo tego, że znaliśmy się od przedszkola, potem chodziliśmy przez 8 lat do jednej klasy w Szkole Podstawowej nr 2, a potem przez kolejne 4 do jednej klasy w naszym Liceum, to moje wspomnienia o Kubie to właściwie ostatnie 2 lata. I związane są one przede wszystkim z muzyką.
Pamiętam jak pod koniec roku 2015 pojawił się pomysł, aby na jubileuszowym zjeździe z okazji 240 rocznicy utworzenia naszego liceum zagrać jakiś koncert. Ponieważ nikt z tych, którzy przychodzili mi do głowy nie mógł się zdecydować pomyślałem, że może zamiast prosić innych, zagramy sami. Zadzwoniłem do Krzysztofa Buczyńskiego (z którym też przez 12 lat chodziliśmy do jednej klasy) i zaproponowałem, żebyśmy zagrali w szkole na jubileuszu. Krzysztof może i w euforię nie wpadł, ale był za, a na pytanie o wokalistę, odpowiedział, że może Kuba Walter, bo wychodzi na prostą i jest w niezłej formie. No i tak zbieraliśmy się u mnie co 2-3 tygodnie na próbach: Krzysztof, Kuba, Leszek Figaj, Kuba Jatczak (mój syn) i ja – taki skład kilku kolegów z klasy obecnie
w średnim wieku, do tego już z przedstawicielami kolejnego pokolenia (oprócz Kuby J. była też córka Leszka, Julia)... I tu najważniejsze - pamiętam naszą pierwszą próbę, na której pojawił się Kuba. Na pytanie, co u niego, nieco unikając mojego wzroku powiedział, że od 11 miesięcy nie pije… Naprawdę się ucieszyłem i powiedziałem coś w stylu, że to bardzo dobrze i że musimy często grać, żeby miał się czym zająć, to i wytrwać łatwiej…
I takiego go zapamiętam – jako faceta, który pewnie i sięgnął samego dna, co nie jest jednak ani takie rzadkie, ani takie trudne, ale też jako faceta, który potrafił się podnieść, co potrafią już tylko nieliczni i co zawsze zasługuje na szacunek. Jako faceta, który przez te ostatnie 2 lata nigdy nie nawalił, na którego zawsze można było liczyć. I który lubił i, co najważniejsze, umiał śpiewać. A przede wszystkim jako faceta, który pomógł mi spełnić marzenia.
Bo któż nie chce zagrać choćby na małej scenie, małego koncertu – a my na jubileuszowym zjeździe 18 czerwca 2016 roku zagraliśmy. Dla wszystkich, którzy wtedy wystąpili był to któryś raz w życiu, a dla mnie - także dzięki Kubie, był to w wieku 49 lat ten przysłowiowy pierwszy, który pamięta się do końca życia. Więc nigdy mu tego nie zapomnę…
Potem przez długie miesiące jakoś nie mogliśmy się zebrać – zazwyczaj komuś brakowało czasu, czasami komuś ochoty. W końcu zaczęliśmy z Kubą J. próbować coś we dwóch, ale za trzecim czy czwartym razem znów zaprosiłem Krzysztofa i Kubę. I tym razem okazało się, że znów mamy czas i ochotę i spotkaliśmy się we czwórkę 1 października tego roku, w niedzielę. Graliśmy stare kawałki, ale pod koniec wszystko się pomieszało – ja
w przerwie wziąłem bas i zacząłem grać proste, wolne dźwięki, Krzysztof wrócił z papierosa i dołączył z gitarą, Kuba J. zajął wolne miejsce za perkusją i tak graliśmy w kółko kilka tych samych taktów przez dobre kilka minut… A Kuba chodził, myślał i jak skończyliśmy stwierdził, że całkiem to fajne i on ma już pomysł na melodię i na słowa
i że już wie, o czym będzie tekst i na pewno coś przyniesie na następne spotkanie. Zastrzegał tylko, że nie może grać 15 ani 30 października, bo ma zjazd na studiach, ale, że już np. 22 dla niego może być. I tak się rozstaliśmy. A rano we wtorek, 10 października zadzwonił Krzysztof i powiedział, że z Kubą już nie zagramy, bo… w nocy zmarł. I tak od tego telefonu do dziś dochodzę do siebie. I trudno mi się pogodzić z tym, że już się nie dowiem co, jak tak ostatnio graliśmy, jemu w duszy zagrało i czym chciał się z nami podzielić.
I choć może wydawać się to dziś mało realne, to chciałbym kiedyś zorganizować koncert poświęcony pamięci Kuby. Bo pewnie wielu rzeczy w życiu nie robimy, bo nie wiemy, że można, że inni też by chcieli, tylko też myślą, że są z tym chceniem sami. Więc może jednak uda się kiedyś zorganizować taki koncert poświęcony pamięci Kuby, na którym zagraliby Ci, którzy kiedyś z nim grali, na którym śpiewalibyśmy jego teksty, na którym po prostu byśmy o nim pamiętali. Choć pewnie każdy trochę inaczej.
Ja będę pamiętał Kubę, który upadł, ale się podniósł. Kubę, który śpiewał, pisał teksty. Kubę, który był trochę
z innego świata ze swoją wrażliwością, trochę takim barwnym ptakiem. Ale który nigdy nie chciał nikogo skrzywdzić, a jak się kłaniał, to zdejmował czapkę… I że ostatnio często spotykaliśmy się w kolejce do komunii na niedzielnych mszach…
Zostało mi sporo nagrań z naszych prób, których czasami w samochodzie słucham. Moją ulubioną piosenką, którą graliśmy był Sen o Warszawie Czesław Niemena. Przede wszystkim dzięki Krzysztofowi i Kubie nasza wersja była taka, jak każdy cover powinien być, to znaczy na tyle zbliżona do oryginału, żeby każdy mógł ją rozpoznać,
a jednocześnie na tyle inna od oryginału, żeby do próbowania odsłuchiwać tylko swoją wersję, bo oryginał jest jednak inaczej zagrany. I jak już po śmierci Kuby znów słuchałem śpiewanej przez niego piosenki niby tylko
o Warszawie, która jednak tak naprawdę jest z jednej strony miejscem naszych najlepszych wspomnień, ale
z drugiej miejscem, o jakim marzymy, w jakim kiedyś chcielibyśmy się znaleźć, dotarł do mnie z kompletnie nowymi emocjami fragment tekstu Marka Gaszyńskiego, który jakby był właśnie o Kubie:
„Kiedyś zatrzymam czas,
I na skrzydłach, jak ptak,
Będę leciał co sił,
Tam, gdzie moje sny”.
I tak właśnie zrobił. Zatrzymał czas i poleciał. Tam, gdzie jego sny.
Jarosław Jatczak,
kolega z ostatniego zespołu
Kliknij tutaj, aby edytować.
Strona poświęcona Edmundowi Swędrzyńskiemu
Zapraszamy do odwiedzenia strony internetowej poświęconej Edmundowi Swędrzyńskiemu (1912-1939), byłemu uczniowi gimnazjum w Trzemesznie (matura 1933). Edmund Swędrzyński po skończeniu nauki w Trzemesznie studiował w Poznaniu, był prezesem stowarzyszenia wychowanków i absolwentów naszej szkoły. We wrześniu 1939 roku bronił Trzemeszna przed Niemcami, został zastrzelony 10 września 1939 roku. Na stronie można obejrzeć unikatowe zdjęcia z czasów szkolnych p. Edmunda przedstawiające uczniów i profesorów gimnazjum jak i również trzemesznian z lat 30-tych ubiegłego roku. Ciekawostką jest również szkolne wypracowanie pt. „Jak żyją ludzie w Trzemesznie? Uwagi nad społeczno –ekonomicznym położeniem naszej ludności”.
Adres strony: http://www.edmundswedrzynski.zafriko.pl. Stronę stworzyła pani Izabela Choraszewska, która posiada liczne pamiątki po śp. Edmundzie Swędrzyńskim.
21.11.2012
Zapraszamy do odwiedzenia strony internetowej poświęconej Edmundowi Swędrzyńskiemu (1912-1939), byłemu uczniowi gimnazjum w Trzemesznie (matura 1933). Edmund Swędrzyński po skończeniu nauki w Trzemesznie studiował w Poznaniu, był prezesem stowarzyszenia wychowanków i absolwentów naszej szkoły. We wrześniu 1939 roku bronił Trzemeszna przed Niemcami, został zastrzelony 10 września 1939 roku. Na stronie można obejrzeć unikatowe zdjęcia z czasów szkolnych p. Edmunda przedstawiające uczniów i profesorów gimnazjum jak i również trzemesznian z lat 30-tych ubiegłego roku. Ciekawostką jest również szkolne wypracowanie pt. „Jak żyją ludzie w Trzemesznie? Uwagi nad społeczno –ekonomicznym położeniem naszej ludności”.
Adres strony: http://www.edmundswedrzynski.zafriko.pl. Stronę stworzyła pani Izabela Choraszewska, która posiada liczne pamiątki po śp. Edmundzie Swędrzyńskim.
21.11.2012
WSPOMNIENIE 1922-2008
Urszula Mańkowska
Nasza ukochana Ula umarła przeżywszy 86 lat. Chodziła do liceum w Wągrowcu jeszcze przed wojną. Na zdjęciach widzę ją w pięknym mundurku, berecie na głowie i szkolnym płaszczu. Myślę, że dobrze się uczyła, bo zawsze była pilna i pracowita. Należała do Solidacji Mariańskiej. Krótko przed wojną wyjechała z Solidacją na wycieczkę do Wilna. Do dziś pamiętam zdjęcia z tej wyprawy i jej wileńskie wspomnienia.
Wybuch wojny odmienił zupełnie nasze życie. Moje rodzeństwo, łącznie z Ulką było wtedy w wieku szkolnym. Do szkoły nie mogliśmy jednak chodzić, bo nie było szkół dla Polaków. Młodsze z nas uczyła właśnie Ulka. Ja sama rozpoczęłam pod jej okiem naukę czytania i liczenia.
Zaraz po wojnie Ulka poszła na studia na Uniwersytet Poznański, gdzie ukończyła matematykę. Po studiach rozpoczęła pracę w liceum w Kcyni. Nasi rodzice, którzy po wojnie stracili cały majątek, nie byli w stanie wyżywić i wykształcić młodszego rodzeństwa. Wtedy Ulka ze swojej pensji utrzymywała mieszkanie, które było dachem nad głową dla całej naszej rodziny. Dzięki temu wsparciu troje z nas zdało maturę. Były to lata pięćdziesiąte i Ulka znalazła się wśród osób śledzonych przez UB. Stało się to po wykryciu w naszym liceum "antypaństwowej" organizacji, której członkinie, nasze koleżanki, a jej uczennice, skazane zostały na wiele lat więzienia. Żeby uchronić moją siostrę przed poważniejszymi szykanami Kuratorium doradziło jej przeniesienie do Trzemeszna. Ula zabrała tam rodziców i najmłodszą siostrę Hankę. Od tamtej pory do końca życia moje siostra mieszkała właśnie w Trzemesznie. Tam przez wiele lat ofiarnie opiekowała się chorą mamą.
Przez ostatnie lata rodzinnego ciepła i pomocy doświadczała przede wszystkim ze strony najmłodszej siostry Hanki, siostrzenicy Magdy i jej męża Michała.
Jej serce było zawsze dla wszystkich otwarte. Ona sama natomiast przez te wszystkie lata cieszyła się życzliwością swoich wychowanków, którym była bardzo oddana. Do dziś pamiętam, ile wysiłku włożyła w przygotowanie do matury niewidomego ucznia.
Także ja zawsze mogłam liczyć na jej pomoc i doświadczenie w rozwiązywaniu trudniejszych zadań, gdy przychodzili do mnie uczniowie prosić o pomoc w matematyce. Kiedy ostatni raz zadzwoniłam do niej, bo nie mogłam poradzić sobie z rozwiązaniem rachunku prawdopodobieństwa, Ula powiedziała, że już nie umie, że wszystko zapomniała. To był początek jej krótkiej, ale ciężkiej choroby. W tym trudnym czasie Hankę bardzo wspierał były uczeń Uli, który radził, jak zorganizować w domu opiekę nad ciężko chorą.
Ulko, kochamy Ciebie wszyscy i dziękujemy, że z nami byłaś.
SIOSTRA GABRYSIA